poniedziałek, 24 listopada 2014

Mama bez wymówek (No excuse mom). Szlify z ostatnich 12 tygodni.



Z lewej zdjęcie z 1 września, środek i po prawej z 23 listopada. 12 tygodni różnicy.

Jak powrócić do formy po ciąży? To pytanie zadaje sobie wiele kobiet. Dla mnie nie ma miejsca na szybkie, doraźne rozwiązania. Wiedziałam, że po ciąży i nadprogramowych kilkunastu kilogramach będę musiała ostro popracować, ale chciałam, aby w moim życiu nastąpiły zmiany, które pomogłyby mi być zdrową i szczupłą na co dzień. Nie zależało mi na ekspresowym zrzuceniu nadwagi. Nie mogłam pozwolić sobie na ostre diety, bo karmię piersią. Większość ludzi mówiła mi, że przecież i tak dobrze wyglądam, w ciąży kwitłam, a przy karmieniu piersią kilogramy same polecą w dół. Zgadnijcie co? Nie poleciały. 

Zabrałam się za siebie po powrocie z urlopu w lipcu, 4 miesiące po porodzie. Na zdjęciach widziałam zmęczoną kluchę. Waga powoli leciała, ale uświadomiłam sobie, że to już nie tylko o tę cholerną wagę chodzi. Ja chciałam czuć się lepiej. W sierpniu Maria Kang, o której pisałam Wam w TYM wpisie ogłosiła konkurs - 12 tygodni na zmianę swoich nawyków żywieniowych i fitness, na zmianę sylwetki, na znalezienia balansu w życiu codziennym. Często jest tak, że tracimy czas i energię na niepotrzebne, nie wnoszące nic do naszego życia aktywności. Te 12 tygodni miały również służyć temu, aby zastanowić się nad tym i zainicjować zmiany. 

Szczerze mówiąc nie miałam problemu z pilnowaniem tego, co jem. Mam dobre nawyki żywieniowe, gotuję głównie ze świeżych składników, mam różnicowaną dietę, słodkie soki, napoje gazowane, fast foody, większość kupnych słodyczy omijam z daleka. Problem miałam z regularnym jedzeniem. Odkąd na świecie pojawił się nasz syn, nie mogłam już jeść kiedy chciałam. Często siadałam do posiłku, a on się budził z płaczem. Odchodziłam od stołu zła (nie na niego, raczej z głodu) i na znak protestu nie chciałam już w ogóle jeść. Idiotka, co? No cóż, całe życie robiłam co i kiedy mi się podobało, a nagle pojawił się mały człowieczek, który to wszystko postawił na głowie, a mi zajęło ładnych parę miesięcy, aby się z ty oswoić. Zaczęłam lepiej planować posiłki, starałam się jeść mniejsze porcje, a częściej. Nie dopuszczałam do odwodnienia - wszędzie noszę ze sobą butelkę z wodą. Piję mało kawy, alkohol symbolicznie i sporadycznie. Kwestia jedzenia to był dla mnie pikuś w tym wyzwaniu. 

Treningi. Tu sprawa wyglądała nieco trudniej. Dlaczego? Poza tym, że znowu atencji wymaga nasze dziecko, które w ciągu dnia ucina sobie maksymalnie 20-30 minutowe drzemki (jeśli mam szczęście! w niektóre dni potrafi nie spać w ogóle, albo tylko podczas jazdy samochodem), to do dochodziło też zwykłe fizyczne zmęczenie. Od marca nie przespałam ani jednej nocy bez przerywania snu 3-4 krotnie. Często czuję, że moje ciało zostało doprowadzone do granic wytrzymałości. Mimo to, gdy młody tylko wyglądał na śpiącego, przebierałam się w ubrania do ćwiczenia, zakładałam buty i próbowałam go uśpić. Gdy tylko zasypiał, to ja biegłam do sztangi, czy rowerku, albo ćwiczyłam 4-5 utworów na Zumbę. Czasem po 20 minutach wystarczyło go przenieść w pobliże mnie, podać zabawki i posiedział kolejne 30-40 minut, a ja mogłam dokończyć trening. Czasem ćwiczyłam tylko 15 minut, dlatego ćwiczyłam tak intensywnie, aby to 15 minut coś się liczyło. Wierzcie mi - marzyłam, aby usiąść na sofie, albo iść spać. Zmuszałam się do treningu, ale po nim czułam się o wiele lepiej. Zmiana nastawienia spowodowała, że po 12 tygodniach nie wyobrażam sobie już mieć dłuższą przerwę w ćwiczeniu niż 2 dni.


Działo się! (12 tygodniowe wyzwanie w kolażu)

Co mi dały te tygodnie poza tym, że w swoim ciele czuję się teraz najlepiej w życiu? Przestałam być niewolnikiem cyferek na wadze. Ważę więcej niż kilka lat temu, ale nigdy nie wyglądałam tak dobrze, bo zamieniłam część tkanki tłuszczowej na mięśnie. Centymetry poleciały, kilogramy wolniej, ale mam to w nosie, skoro świetnie wyglądam. Ludzie się za głowę łapią, jak mówię ile ważę, bo podobno 'nie wyglądam'. 

Wyrobiłam nawyk regularnego ćwiczenia - to z pewnością jest bonus, który zaprocentuje w przyszłości. Stawiam sobie kolejne wyzwania - 12 tygodni temu nie mogłam przebiec mili bez zatrzymania się 3-4 razy na złapanie oddechu. Dziś potrafię to zrobić. Nadal nie lubię biegać, ale wiem, że potrafię. Dziś nie potrafię podciągnąć się na drążku ze zwisu - mam nadzieję, że za kolejne 12 tygodni będę potrafiła podciągnąć się co najmniej 3 razy. Ten konkurs skończył się wczoraj, pewnie go nie wygram (700 uczestniczek z całego świata, szanse mam marne, wyniki 5 grudnia), ale dla mnie zabawa się dopiero zaczyna. To początek mojej drogi, a nie koniec. Ja i tak czuję, że wygrałam. 

Przepełnia mnie dobre samopoczucie, poczucie spełnienia, uczucie dumy. Zrobiłam to. Nikt nie przyjeżdżał opiekować się małym, nikt nie robił zakupów, czy pomagał w ogarnieniu reszty obowiązków. Mam wymagające dziecko. Miałam ugotowany obiad, posprzątany dom, wyprane pranie. Zostałam instruktorką Zumby i prowadzę z powodzeniem swoją grupę. Zrobiłam to wszystko tylko ze wsparciem lubego, zarówno fizycznym (pomagał w treningach, pilnował młodego, wieszał pranie, gotował obiady od czasu do czasu itd.) i psychicznym (dużo rozmawialiśmy, dopytywał jak mi idzie, chwalił postępy itd.), ale tak naprawdę od początku do końca była to zmiana, której dokonałam SAMA. Przestałam tylko szukać wymówek. (przyznaję, że poluzowałam sobie w Polsce, gdzie spędziłam 2 tygodnie i nie miałam tak intensywnych treningów, ani nie odmawiałam sobie rzeczy, których na co dzień nie jem)

Kolejne wyzwanie przede mną - od 1 grudnia wracam do pracy. Będę chciała pogodzić to wszystko z pracą zawodową, a i już mam pytania o drugą grupę Zumby w 2015 roku. 

Ja nie dam rady? ;) 

P.S. Poniżej dowód na to, że podnoszenie ciężarów nie zrobiło ze mnie zmaskulinizowanego babiszona. :D



--
Pozdrawiam i do następnego razu! :)

Karolina